Tomasz Fąfara: Dostałem drugie życie

18 sierpnia 2020 roku godzina 7:18. Przejazd kolejowo-drogowy w miejscowości Przędzel. Tego dnia życie maszynisty Tomasza Fąfary zostało wywrócone do góry nogami.

Akcja ratunkowa. Pomoc kolegi, służb medycznych i strażaków. Śpiączka. Wybudzenie w dniu urodzin. Jak sam mówi: „Urodziłem się wtedy na nowo”. O tym wszystkim opowie nam w ramach prowadzonej kampanii #chcężyć – Tomasz Fąfara.

Chcielibyśmy posłuchać Twojej historii. Pamiętam, jak umawialiśmy się na nagranie.  Opowiedziałem Ci, co chcemy zrobić, w jaki sposób, na czym nam zależy, co chcielibyśmy opowiedzieć. Praktycznie bez zawahania zgodziłeś się na tą rozmowę i postanowiłeś dać swoje świadectwo.

Uważam, że to jest bardzo ważny temat, żeby uświadomić kierowców, jak to wygląda z tej drugiej perspektywy.

Jaka decyzja w Twoim życiu musiała zapaść, że zostałeś maszynistą? Czy to było marzenie z dzieciństwa, czy to był czysty los i przypadek?

Tak naprawdę to był czysty przypadek. W ogóle nie pochodzę z kolejowej rodziny, także nikt mnie w tą stronę nie popchnął. Tak się trafiło, że w mojej gminie było organizowane dofinansowanie kursu na licencję maszynisty i to mnie skłoniło, żeby spróbować. Pracę w Intercity zacząłem w marcu 2016 roku. Już wtedy wiedziałem, że to jest to, co naprawdę chcę robić.

Ile czasu minęło od zdania twoich egzaminów do czasu wypadku? Ile lat byłeś maszynistą, jak duże doświadczenie posiadałeś?

Maszynistą byłem od lutego 2018, a wypadek był 18 sierpnia 2020. Także to były moje początki jako maszynista. Dwa i pół roku to nie jest wcale dużo jak na maszynistę. Szybko się to skończyło.

Praca sprawiała Ci na pewno dużo przyjemności. Zmierzamy nieuchronnie do tego co wydarzyło się 18 sierpnia 2020 roku w okolicach godziny 7:00 w miejscowości Przędzel.

To był początek służby. O godzinie 5:00 rano służba zaczynała się podróżą taksówką z Rzeszowa do Stalowej Woli Rozwadów, gdzie uruchomiliśmy lokomotywę i najeżdżaliśmy na skład, który przyjeżdżał z Hrubieszowa. Do momentu wypadku – no super dzień. Pamiętam, że było słonecznie. Wspomnę to co często koledzy powtarzają, że jak coś się ma wydarzyć to nie na Twojej planowej służbie tylko na zamianach albo służbie dodatkowej.

To nie była planowa służba? To była służba, która nie była ujęta harmonogramem. Po prostu zadzwonił dyspozytor i mówi: Tomek, zmiana planów, potrzebujemy Cię dzisiaj w pracy, dobrze by było, gdybyś pojechał ten i ten pociąg?

Tak, dokładnie tak było. Samochód na przyjeździe zauważyłem wcześniej. W momencie, gdy zauważyłem samochód na przejeździe miałem około 100 km/h. Taka tam była prędkość drogowa na tym odcinku. Podawałem ciągle sygnał baczność, czyli trąbiłem na tego kierowcę, żeby zwrócić jego uwagę. Gdy to nie poskutkowało wdrożyłem hamowanie nagłe, czyli to jest już takie hamowanie wszystkim czym się da. To co mnie zgubiło w tym przypadku? Sytuacje, że samochód wjeżdża na przejazd zdarzają się niestety bardzo często. Do samego momentu zderzenia miałem to przekonanie, że to kolejne takie zdarzenie, że on przyjedzie. No ale niestety tak się nie stało. Kierowca nie dał rady uciec. Z późniejszych nagrań tego zdarzenia widziałem, że rozmawiał przez telefon. To był w ogóle dla tego kierowcy pierwszy dzień w pracy. Dzień wcześniej miał dzień próbny. Pracował przy budowie S19 – drogi ekspresowej i tego dnia wszyscy mieli odprawę. On stwierdził, że dzień wcześniej się załadował to pojedzie od razu.

Czy pamiętasz sam moment tego zderzenia? Czy pamiętasz to, co się działo później? 

Pamiętam. Pamiętam wszystko do momentu zdarzenia i potem jak już odzyskałem przytomność jeszcze w lokomotywie. Tak jak powiedziałem wcześniej. Do ostatniego momentu byłem przekonany, że on zjedzie. Że nie dojdzie do zdarzenia. Na składzie tego pociągu do domu, po pracy wracał kolega. To była pierwsza osoba, która przyszła na lokomotywę. Zaczął mnie odkopywać z piasku i w tym momencie odzyskałem przytomność. 

To był makabryczny widok. W ogóle nie mogłem ruszyć lewą ręką. Kość była na wierzchu. Miałem zaklinowane nogi, nastawnik wbił mi się w lewe kolano. Pamiętam wszystko do momentu, aż przyjechali strażacy. Nie wiem, czy mi coś podali, jakieś środki przeciwbólowe? A może to po prostu kwestia tego, że jak wycieli mi nogę i ciśnienie z powrotem do tej nogi trafiło, to straciłem przytomność. Kolejne co pamiętam, to już szpital jak się wybudziłem.

Masz wrażenie, że on Cię w ogóle nie zauważył? Musiał mieć świadomość tego, że wyjeżdżając z placu budowy linia jest czynna.

Na pewno kierowca miał tą świadomość, że to jest czynna linia kolejowa. Tak jak wspominałem wcześniej. Był chyba zaabsorbowany tym, że to jest jego pierwszy dzień w pracy, rozmawiał przez telefon. To też jest jedna z możliwych przyczyn. Możliwe, że spanikował zamiast przyspieszyć i zjechać szybko z tego przejazdu.  Zmroziło go i doszło do zdarzenia. Tak naprawdę uderzyłem już w tylną część naczepy. Sekunda, dwie i by wszystko się skończyło dobrze.

Media zaczęły o tym zdarzeniu bardzo szybko mówić. Pierwsze zdjęcia, które pojawiły się w Internecie zmroziły krew w moich żyłach. Tak naprawdę widząc skalę zniszczeń, jak wyglądała lokomotywa po zdarzeniu, widziałem też twoje zdjęcie, gdzie ratownicy medyczni ze strażakami wynoszą Cię na noszach. Pierwsza myśl? Nie ma szans na to, żeby maszynista wyszedł z tego wypadku cało. Że po prostu żyje. Kiedy był ten kolejny moment, kiedy odzyskałeś świadomość?

Świadomość odzyskałem – to też ciekawa sprawa, bo akurat w swoje urodziny. Czyli 8 września zostałem wybudzony ze śpiączki. To tak, jakbym dostał drugie życie. Ciągle byłem na środkach przeciwbólowych. Dzień z dniem się zlewał i ciężko mi stwierdzić, żebym odzyskał pełną świadomość. Tydzień później byłem całkowicie świadomy. Z tyłu głowy miałem myśl, że – dobra, jestem połamany. Kwestia trzech miesięcy, poskładają mnie i wracam do pracy jako maszynista. Bardzo długo zajęło mi… dochodziło do mnie jaka była skala tych obrażeń. 

Lekarze opowiedzieli mi o skali obrażeń, nie ukrywali tego. Jakie są rokowania. Wtedy do mnie dotarło, że powrót na stanowisko maszynisty jest niemożliwy. To był czas Covidu. Ciężko było, żeby rodzina mogła mnie odwiedzać jednak znajdowała sposób, żeby mimo wszystko być ze mną w szpitalu. Miałem duże wsparcie ze strony personelu medycznego. Leżałem na OIOM-ie, pielęgniarki bardzo o mnie dbały. Nawet się śmiały, że jestem ich najlepiej rokującym pacjentem i dlatego tak się starają. 

Operacji było tyle, że nie jestem wstanie spamiętać ich ilości. Dużo operacji miałem przeprowadzonych jeszcze zanim odzyskałem przytomność. Od lekarzy wiem, że na początku w ogóle moje rokowania były bardzo ciężkie. Po tym jak zostałem przetransportowany do szpitala to był taki moment, że nie wiedzieli tak naprawdę, czy podejmować się operowania. Czy uda się mnie w ogóle uratować. Początkowo istniało ryzyko amputacji lewej nogi. Była bardzo opuchnięta. Był strasznie duży ucisk przez obrażenia, których doznałem. Ale na szczęście udało się ściągnąć odpowiedniego lekarza, który podjął się rekonstrukcji tej nogi. Dlatego mogę dzisiaj chodzić. Wszystkie kończyny mam. Jedyna taka rzecz, która mi do tej pory towarzyszy, to opadająca lewa stopa przez uszkodzenie nerwu strzałkowego. To jest chyba jedna z gorszych rzeczy, które ze mną zostały. Co prawda, dzięki odpowiednim ortezom możliwe jest chodzenie, ale jest to trochę utrudnione. 

W szpitalu, do którego mnie przetransportowali, czyli Szpital Wojewódzki nr 2 w Rzeszowie przebywałem od 18 sierpnia do października. Wykryli u mnie COVID i z oddziału trafiłem na dwa tygodnie do domu. Po Covidzie trafiłem do Szpitala im. Świętej Rodziny w Rudnej Małej koło Rzeszowa. Tam spędziłem czas do Świąt Bożego Narodzenia. Dzień przed Wigilią wyszedłem do domu. To nie był koniec moich wizyt w szpitalu, bo na tamten moment miałem jeszcze uszkodzone więzadła w lewym kolanie. Ze względu na mój stan zdrowia nie była możliwa ich rekonstrukcja. Rekonstrukcję więzadeł przeszedłem dopiero w marcu 2021 roku. To były więzadło krzyżowe przednie oraz boczne. 

Początek mojej rekonwalescencji wyglądał tak, że chodzenie nawet o kulach nie było możliwe ze względu na uszkodzenie właśnie lewego kolana. Jeździłem na wózku przez około trzy miesiące. Potem w specjalnych ortezach chodzenie było możliwe na zablokowanym kolanie. O kulach chodziłem chyba pół roku. Rehabilitacja i powrót do pracy od momentu wypadku trwała dwa lata.

Czyli po tych dwóch latach wróciłeś do pracy. Natomiast już nie na stanowisko maszynisty.

Tak. Wróciłem do pracy. Firma mnie nie opuściła. Zaproponowali mi inne stanowisko. W tej chwili zajmuje się planowaniem drużyn trakcyjnych.

Tęsknisz za byciem maszynistą?

Oczywiście. Jeśli byłaby tylko taka możliwość, to chętnie bym wrócił. Nie mam jakiegoś urazu – tak mi się wydaje, że nie mam urazu przed prowadzeniem lokomotywy. Nie wiem jak bym zareagował na kolejne takie podobne zdarzenie na przejeździe, że wjeżdża samochód. Czy by mnie nie zmroził strach? Ale jeśli tylko zdrowie by mi pozwoliło, to chętnie bym wrócił do tego zawodu.

W jaki sposób, po takim wypadku i mając takie doświadczenie jak Ty, człowiek jest w stanie odzyskać spokój ducha?

Bardzo pomogła mi rodzina oraz przyjaciele z pracy. Mogłem liczyć na ich wsparcie. Początkowo był ten żal faktycznie, że coś mi się skończyło w życiu, że już do tego nie wrócę. Dzięki wsparciu rodziny i przyjaciół udało się to przepracować. Nie potrzebowałem pomocy psychologa ze względu na pomoc najbliższych. 

Chciałbym podziękować po tym zdarzeniu Dawidowi Głowiakowi, który jako pierwszy udzielił mi pomocy. Do tego momentu jakoś ciężko nam było w ogóle porozmawiać na ten temat. To jest ciężkie przeżycie. Dawid nie chciał poruszać tego tematu. Ja też nie naciskałem, bo wiem, że dla niego też to było na pewno ciężkie – widzieć kolegę z pracy w takim stanie. Dlatego to też pokazuje, jak takie zdarzenie działa na psychikę maszynisty. Wydawało mi się, że to mi jest ciężko się z tym pogodzić, ale takie zdarzenia wpływają na całe środowisko – na resztę maszynistów. 

Początkowo w ogóle miałem problemy z mówieniem. Pierwsze co zrobiłem jak zacząłem mówić, to postanowiłem zadzwonić do Dawida. Obaj się rozpłakaliśmy przez telefon i ucięliśmy temat. Ustaliliśmy, że nie będziemy do tego wracać.

Co ze swojego doświadczenia powiedziałbyś nam maszynistom, swoim kolegą z pracy? W jaki sposób mieliby zareagować na podobne zdarzenia?

Kolegom chciałbym przekazać, żebyście uciekali do przedziału maszynowego. (Wypadek Tomka miał miejsce na lokomotywie starego typu serii EP07, bez kontrolowanej strefy zgniotu.  Na lokomotywach nowego typu, posiadających klatkę bezpieczeństwa oraz kontrolowaną strefę zgniotu miejscem bezpiecznym jest kabina maszynisty- redakcja) Naprawdę lepiej jest parę razy bez potrzeby uciec niż raz zostać za nastawnikiem i ucierpieć.

Tomku bardzo Ci dziękuję za to, że dzisiaj się spotkaliśmy, że mogliśmy porozmawiać. Za to, że chciałeś się podzielić swoimi przeżyciami, swoim doświadczeniem – bardzo ciężkim i bardzo wstrząsającym. To była duża odwaga z Twojej strony, że zdecydowałeś się – tak naprawdę pierwszy raz publicznie opowiedzieć o tym szerszej publice. Ze swojej strony, ale też ze strony całego środowiska maszynistów dziękuję Ci za tą rozmowę.

Dziękuję za możliwość opowiedzenia mojej historii.

Rozmawiał: Daniel Biernacik
fot. OSP Rudnik na Sanem

Ten wywiad możesz zobaczyć na naszym kanale YouTube. Serdecznie zapraszamy.

⚠️ Śledźcie nasz kanał na YouTube ‪@Maszyniści i przekonajcie się jak bardzo niebezpieczna jest praca maszynisty. Jak brak rozwagi kierowców i uczestników ruchu drogowego może zakończyć karierę zawodową maszynisty. Niestety w 2024 roku podobne zdarzenia pozbawiły życia trzech kolejarzy.


Opublikowano

w

przez